aaaaaaaaaaaaaahahahahahha
Offline
apropos, moglby ktos umiescic tutaj pelny wywiad z krzychem z dj maga #3 (w sygnie mam kawalek tego jakby co)
Offline
kaciun :
apropos, moglby ktos umiescic tutaj pelny wywiad z krzychem z dj maga #3 (w sygnie mam kawalek tego jakby co)
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników w zipie Mag w *.pdf :F
Offline
winetu :
Na weekend w gazecie lubuskiej jak byłem na paradzie to pojawiło się coś takiego
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
hehehe. winet co ma piernik do wiatraka parada a gazeta?!
Ostatnio edytowany przez Lato (2008-07-22 15:38:39)
Offline
pschemo :
otm jest debilem
skoro nie rozumiesz mojego toku myślenia a mimo wszystko zawsze go negujesz to chyba nie ja jestem debilem tylko ty
pozdrawiam
prawdopodobnie jednak masz na myśli fragment postu cytowanego przez cyko:
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
który jest fragmentem dłuższego posta, który z kolei jest artykułem zamieszczonym na ftb.pl przez prawdopodobnie redaktora DJ MAGA:
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Ostatnio edytowany przez otm (2008-07-22 17:23:38)
Offline
Wszystkie pliki dozwolone.
Czy już wkrótce płyty będą całkowicie za darmo?
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
artykuł bez szału, ale za to jakie komentarza...
Piraci, jesteście żenujący!!!
(...) Jest u mnie na studiach taki koleś co ma mnóóóóóstwo pirackiej muzy, ale nie ma niektórych ciekawych albumów, które ja mam, tyle że mam je oryginalne. On chciał zrobić wymianę ze mną. Co za dureń. Ja płacę na coś setki jak nie tysiące złotych a on to ściąga w ciągu miesiąca i chce się wymieniać. I jeszcze się popisuje, że ma tyle tego. CZYM?! PYTAM CZYM SIĘ TU SZCZYCIĆ?!!!
_________________________________________________________________________________
Tylko tandeciarze słuchają MP3
MP3 to format, który degraduje wartość muzyczną utworów. Jak można tego słuchać ?
~Audiofil , 25.07.2008 15:00
_________________________________________________________________________________
Za komuny było dobrze bo płaciło sie tylko za przenosnik
praw autorskich nie było.
~Ehh , 25.07.2008 12:14
Offline
Niekontrolowana multiplikacja
Rozmowa z Jamie Lidellem
Nie jest Justinem. Czeka, aż w jego życiu pojawi się mały Jamie. Szanuje Amy Winehouse. O imionach, nazwiskach, brzmieniach i energiach opowiada przy okazji niedawnej premiery albumu "Jim".
Multiinstrumentalista, multiwokalista, wieloosobowa postać europejskiej sceny muzycznej. Europejski Prince, Marvin Gaye i Michael Jackson w jednej osobie. Jamie Lidell jeszcze kilka lat temu znany był jako połowa projektu techno Super_Collider tworzonego wspólnie z Cristianem Vogelem, a także ze współpracy z Matthew Herbertem. W kwietniu ukazała się jego trzecia solowa płyta "Jim", na której podąża soulowo-elektroniczną ścieżką obraną trzy lata temu przy okazji doskonałego albumu "Multiply". 28 czerwca Jamie Lidell zagrał z zespołem na żywo podczas festiwalu Nowa Muzyka w Cieszynie.
Kim jest tytułowy Jim z twojej nowej płyty?
Ha, bardzo ciekawe pytanie. Ja jestem Jimem, Jim jest mną. Byłoby trochę głupio, gdybym twierdził, że jestem na przykład Justinem. Jim jest częścią mnie, moją optymistyczną połową, która sprawia, że wstaję rano i jestem przekonany, że to będzie kolejny dobry dzień. Myślę, że każdy z nas ma takiego Jima. A ja po prostu poświęciłem mu całą nową płytę.
Poprzedni album nosił tytuł Multiply, nowy skupia się na części twojej osobowości. Czy temat złożonych jaźni jest ci szczególnie bliski?
Myślę, że rzeczywiście coś w tym jest. Ale tytułu "Multiply" użyłem raczej jako określenia szybkiego rozwoju, natychmiastowej zmiany, rozprzestrzeniania się idei. Gdy coś się powiela, multiplikuje, to zwykle bez żadnej kontroli. Tak też było ze mną. Różnica w mojej muzycznej karierze między czasem, zanim nagrałem "Multiply", a tym, co się stało potem, jest taką niekontrolowaną eksplozją, wielką multiplikacją.
Podobny proces odbywał się w twoim życiu pozascenicznym?
Hm, nie jestem pewien. Chciałbym, żeby w przyszłości w moim życiu pojawił się mały Jamie. Szaleństwa młodości mam już za sobą, szukam stabilizacji, miejsca, gdzie mógłbym zacumować na stałe.
Przeszedłeś długą muzyczną drogę od techno do soulu. To bardzo odległe gatunki.
Podejrzewam, że wiÄ™kszość ludzi uważa to za dość nietypowe, ale dla mnie byÅ‚a to najbardziej naturalna zmiana pod sÅ‚oÅ„cem. To nie byÅ‚ kaprys znanej gwiazdy, która nagle przefarbowaÅ‚a siÄ™ z blondu na rudy, bo rudy jest teraz modny. Eksperymentowanie z różnymi stylami i gatunkami muzyki jest dla mnie caÅ‚kowicie naturalne i bezpretensjonalne. Poza tym nie rozumiem ludzi, którzy nie zaczynajÄ… podÅ›piewywać, sÅ‚yszÄ…c w radio piosenkÄ™ Michaela Jacksona. Chyba wszyscy znajÄ… i kochajÄ… "Billie Jean", nie można oprzeć siÄ™ tej piosence. DorastaÅ‚em, sÅ‚uchajÄ…c takiej muzyki, i po prostu jÄ… kocham. Nawet w tym momencie z okÅ‚adki pÅ‚yty patrzy na mnie Marvin Gaye i pyta "What’s Going On". Ta muzyka jest mi po prostu przeznaczona. Z kolei elektronika byÅ‚a najlepszym sposobem wyrażenia moich emocji w tamtym czasie. Tylko w ten sposób mogÅ‚em z mojego organizmu wydobyć wtedy pewne emocje.
Wierzysz w reinkarnację? Może twoja fascynacja soulem jest wynikiem odrodzenia się "czarnej" duszy w ciele białego Brytyjczyka?
KiedyÅ› wierzyÅ‚em w reinkarnacjÄ™, chociaż w ogóle staram siÄ™ nie myÅ›leć o tych sprawach. Mam teraz w zespole jednego czarnoskórego muzyka z Kanady. Czasem siÄ™ zastanawiam, co uważa na temat tego, że gramy razem soul. Czy to, że ani on, ani ja nie jesteÅ›my Amerykanami, oznacza, że tworzenie takiego brzmienia wychodzi nam gorzej niż pozostaÅ‚ym? To kwestia stereotypów, którymi posÅ‚uguje siÄ™ współczesna kultura. Wcale nie chcÄ™ być czarny – po prostu takie brzmienie mnie fascynuje i dlatego staram siÄ™ być w nim jak najlepszy.
W Europie muzyka soul jest dość niszowym gatunkiem, a w Ameryce jest to regularny mainstream. Chciałbyś zmienić tę sytuację?
Nie mam poczucia takiej misji. Jestem w tym temacie dość egoistycznie nastawiony – dbam o wÅ‚asne podwórko. Gdy nagrywaÅ‚em "Jima", nie myÅ›laÅ‚em, jakim sukcesem byÅ‚o "Multiply". BraÅ‚em udziaÅ‚ w wielu projektach i wkÅ‚adaÅ‚em w nie caÅ‚e swoje serce, mimo że nie miaÅ‚y żadnego komercyjnego oddźwiÄ™ku. To trochÄ™ boli, gdy poÅ›wiÄ™casz tyle dla czegoÅ› i nie dostajesz nic w zamian. Ale udaÅ‚o mi siÄ™ odnieść sukces, i to nie w wymiarze finansowym, tylko spoÅ‚ecznym – mnóstwo osób zainteresowaÅ‚o siÄ™ "Multiply", a na koncerty przychodziÅ‚a niesamowita publiczność. To miÅ‚e uczucie, że brzmienie nagrane przeze mnie może połączyć tyle osób. "Multiply" ukazaÅ‚o siÄ™ w 2005 r., a potem pojawiÅ‚a siÄ™ pÅ‚yta Amy Winehouse...
I Amy Winehouse odwróciła uwagę wszystkich od twojego talentu?
Tak siÄ™ staÅ‚o. Ale Amy zrobiÅ‚a to w piÄ™kny sposób, bo jest naprawdÄ™ utalentowana i mam dla niej ogromny szacunek. PochodzÄ™ z zupeÅ‚nie innego backgroundu niż ona. NagraÅ‚em "Multiply", majÄ…c nadziejÄ™, że ludzie wreszcie zacznÄ… czuć tÄ™ muzykÄ™. Jimem chciaÅ‚bym odnowić to uczucie. MyÅ›lÄ™,że nie wytrzymaÅ‚bym takiej presji, jakÄ… naÅ‚ożono na Amy. To byÅ‚oby bardzo dziwne życie. Poza tym status gwiazdy, jaki ma, jest tylko po części zwiÄ…zany z muzykÄ…, a caÅ‚a reszta jest dość nieÅ‚adna. Jedyne, co mnie interesuje, to żyć jak najdÅ‚użej i tworzyć muzykÄ™, która sprawia mi przyjemność. SÅ‚awa nie jest dla mnie motywacjÄ…. RobiÄ™ tyle, ile muszÄ™ i potrzebujÄ™, żeby nagrać pÅ‚ytÄ™ i odnieść sukces, ale caÅ‚a komercyjna otoczka to tylko odpad przy produkcji. JeÅ›li siÄ™ uda – super, jeÅ›li nie – poradzÄ™ sobie.
Skąd pomysł na przeprowadzkę z Berlina do Paryża?
Przeprowadzka poszła bardzo gładko, tuż przed rozpoczęciem trasy koncertowej. Wybrałem Paryż, bo mieszka tutaj moja dziewczyna i po kilku latach mieszkania w dwóch różnych miastach postanowiłem być tam gdzie ona. Nie chciałem być dłużej przelotnym gościem, tylko zamieszkać z nią na stałe. W sumie nasze życie bardzo się nie zmieni, bo ruszam w wielomiesięczną trasę, ale przynajmniej psychicznie będę z nią. Będziemy wracać do naszego życia, a nie każde osobno do swojego.
Jeśli chodzi o rozwój artystyczny, Paryż podobno jest nowym Berlinem sprzed kilku lat.
Trochę tak, ale wydaje mi się, że takiego napływu artystów z zewnątrz, jaki zdarzył się w Berlinie, w Paryżu nie będzie. Dlaczego? Paryż jest zbyt drogi. Artysta potrzebuje sporo czasu, aby rozwijać swój talent. Mam jednak nadzieję, że jest to dobre, kreatywne miejsce, bo zamierzam tutaj trochę pomieszkać i pewnie nagrać kolejną płytę.
Nagrywałeś "Jima" w kilku różnych miastach: Berlinie, Paryżu i Los Angeles. Co wniosło każde z nich do brzmienia płyty?
Los Angeles to miejsce, gdzie od samego rana budzisz się w dobrym nastroju. Słońce zaraża cię dobrą energią. Ten kontrast zimowego Berlina i wiosennego Los Angeles da się, mam nadzieję, odczuć na płycie. Razem z Mockym przenieśliśmy się nagle z zimowego krajobrazu do miasta pełnego palm i słońca. Poczuliśmy nową siłę i nagraliśmy siedem piosenek przez dwa tygodnie. Trzy lata temu zapytałam cię o to, co przyszłość przyniesie Jamiemu Lidellowi. Odpowiedziałeś, że nie chciałbyś tego wiedzieć. Jakie jest twoje nastawienie tym razem? Dokładnie takie samo. Zawsze dziwię się, gdy ludzie starają zgadywać swoją przyszłość, gdy wydaje im się, że mogą to zrobić. Chciałbym, żeby moja przyszłość pozostała niespodzianką, więc dbam o to, co tu i teraz.
Muzyka.Onet.pl
Offline
LUKE VIBERT: Przyjaciel Aphex Twina
Rozmowa z Lukiem Vibertem
- Zdecydowanie przyjąłbym ofertę Madonny i spróbowałbym wywiązać się jak najlepiej z powierzonego zadania. Ale nie sądzę, żeby efekt był podobny do tego, co sam tworzę. Podejrzewam, że raczej musiałbym zrobić coś przykrego według jej wskazówek.
Luke Vibert uważany jest za jednego z bardziej obiecujących wykonawców tzw. nowych brzmień ostatnich lat. W rzeczywistości, ma już w swym dorobku kilka albumów wydanych pod swoim własnym nazwiskiem oraz pod pseudonimami Plug i Wagon Christ. Prasa muzyczna lubi wyrażać się o nim dobrze, często określa go mianem nowatora i eksperymentatora. Rzeczywiście, z dużą swobodą porusza się w obrębie jungle, drum'n'bassu, break beatu, trip hopu, ambientu i jeszcze kilku innych elektronicznych gatunków o modnie brzmiących nazwach. Jak przystało na niezależnego artystę lat 90-tych, większość swoich kompozycji stworzył w zaciszu własnego domu. Tam właśnie zadzwoniliśmy, aby zadać mu kilka trudnych pytań na temat tego, jak to jest być pionierem.
ARTUR STEFAŃSKI: Pochodzisz z Kornwalii, prawda?
LUKE VIBERT: Tak. Ale od 1994 roku mieszkam w Londynie.
Kiedyś powiedziałeś, że twoim marzeniem jest wyprowadzić się na wieś i zamieszkać w ogromnym domu z własnym studiem. Sądzisz, że wielkomiejskie otoczenie inaczej wpływa na twoją twórczość niż wiejska sielanka?
- Teraz trudno byłoby mi odpowiedzieć. Sądzę, że najpierw musiałbym się znowu wyprowadzić z miasta. Wydaje mi się, że kiedy jeszcze mieszkałem poza nim, moja twórczość była zbyt niedojrzała. To była zupełnie inna muzyka niż teraz, bo w Londynie mogę pracować w bardziej profesjonalnych warunkach. Może powiem banał, ale muzyka powstająca w mieście, jest chłodniejsza, bardziej "miejska". Na wsi byłaby pewnie nieco cieplejsza, przyjaźniejsza.
Nie sądzę żebym mieszkał tutaj dłużej niż kolejny rok. Wolałbym jednak wieś. Poza tym nie chcę, żeby moje dziecko kiedyś chodziło do szkoły w Londynie - tutejsze dzieci są okropne.
Czy dalej twoje studio znajduje siÄ™ w sypialni?
- Nie, już nie. Odkąd wprowadziliśmy się z moją dziewczyną i naszym dzieckiem do mieszkania, w którym żyjemy obecnie, mam osobny pokój do pracy, w którym trzymam całe niezbędne wyposażenie. Nasza sypialnia jest obok, tam trzymam jedynie ulubione płyty.
Wolisz komponowanie w zaciszu swojego studio czy pracÄ™ DJ-a?
- Jeśli coś miałbym wybrać, to z pewnością byłoby studio. Oczywiście praca DJ-a wyzwala więcej emocji, bo wszystko dzieje się bardzo szybko. Nie możesz zatrzymać kręcącego się już krążka. I czasem zdarza się, że coś się stanie, a tobie pozostaje tylko myśl: "o, k..., coś ty narobił!" Lubię taką zabawę i jest w niej coś pociągającego. Ale uczciwie mówiąc, nie jestem jakimś wybitnym DJ-em i nie dostawałbym takich propozycji bez wydawania własnych albumów. Ludzie z reguły przychodzą na moje występy, bo lubią moją własną muzykę.
A czasem zdarzają się fatalne imprezy, po których trzeba się ewakuować. Pamiętam takie zdarzenie w Bostonie - to był nie ten klub i nie ten dzień. Ludzie rzucali na mnie wyzwiska, było strasznie.
Co ostatnio czytałeś?
- Właśnie skończyłem "Diunę", całe opasłe tomisko.
Twoje płyty przypominają rodzaj dźwiękowych opowieści. Czy jest jakiś temat, który najbardziej ci odpowiada?
- Nie ma chyba nic takiego.
Przeczytałem gdzieś, że twój poprzedni longplay "Tally Ho!" opowiada o "spuściźnie postkolonialnej"...
- Ach, wyciąłem gdzieś taki głupi urywek z zawołaniem "tally ho!" i wykorzystałem go na tym krążku. Tak też go nazwałem. A potem był konkurs na mojej oficjalnej stronie internetowej: co powiedzieć dziennikarzom, gdy zapytają skąd on się wziął? No i pojawiło się tam to zdanie o "spuściźnie postkolonialnej". Ale tak naprawdę, nie było żadnego przesłania.
Sądzisz, że to, co wyczytasz książkach, jakoś wpływa na twoją podświadomość, kiedy tworzysz muzykę?
- Oczywiście! Tak samo jak oglądanie telewizji, rozmowy z ludźmi. Ale nie mogę rozpoznać tych inspiracji w swojej muzyce. Czasem na początku są one jasne, ale zwykle, w miarę jak utwór powstaje, to gdzieś się gubi. Jest w tworzeniu coś mistycznego, nieokreślonego.
A wierzysz w możliwość świadomego śnienia?
- O tak! Przypominam sobie z dzieciństwa, że miałem takie zdolności. Ale z czasem gdzieś zanikły. Potem zacząłem palić "trawkę" i teraz już w ogóle nie pamiętam swoich snów. Ale jako jedenastolatek, jak sobie przypominam, zdarzało mi się kontrolować sny. To było ciekawe doświadczenie, mogłem śnić o czym tylko chciałem.
Wspomniałeś o narkotykach...
- O, to jest osobna sprawa. Jeśli o mnie chodzi, to muszę powiedzieć, że nie przepadam szczególnie za nimi. Palę "trawkę", ale nie biorę nic poza tym. Raz zdarzyło mi się wziąć "ecstasy", ale nie podziałało na mnie. I już nigdy więcej tego nie próbowałem.
Wielu ludzi uważa, że muzyka tworzona przy pomocy komputerów, samplerów i automatów perkusyjnych jest bezduszna oraz mechaniczna.
- To zależy, czego się szuka, ale jest w tym zdaniu dużo racji - szczególnie w odniesieniu do muzyki klubowej: drum'n'bass, techno, nawet hip hopu, za którym bardziej przepadam. Muzyka, która powstaje z udziałem automatów perkusyjnych i syntezatorów jest z reguły nieźle zrealizowana, ale rzeczywiście brzmi nieco chłodno i bezdusznie. Ja staram się, żeby moja twórczość taka nie była. Nigdy tak naprawdę nie robiłem jej z myślą o klubach czy radio.
Grasz na pianinie, kiedyś grałeś na gitarze basowej. Możesz wyobrazić sobie nagranie albumu bez użycia całego tego elektronicznego wyposażenia, jakim posługujesz się teraz?
- Mógłbym to zrobić. Ale dla sprawdzenia samego siebie. Z drugiej strony, nawet kiedy jesteś gitarzystą, musisz swoje utwory zarejestrować na taśmie, poddać późniejszej obróbce - zatem, tak czy owak, elektronika będzie w użyciu. Wydaje mi się, że podejście "antyelektroniczne" jest bez sensu. Poza tym uważam, że dla tego, co chcę wyrazić, komputery są najlepszymi narzędziami, więc ich używam.
Jeśli już mowa o muzyce i nowoczesnych technologiach... Co sądzisz o Internecie jako drodze dystrybucji nagrań?
- Generalnie uważam, że Internet jest w porządku. Ale czasem dzieją się niedobre rzeczy: zdarza się, że ludzie udostępniają na swoich stronach jakieś "kawałki" nagrane przeze mnie i nawet nie wiem, skąd je mają. To trochę przerażające, ponieważ czasem chodzi o coś, czego nie chciałbym publikować, bo jest do dupy, albo chciałbym to wydać później. Ale poza tym rozpowszechnianie muzyki w Sieci jest świetnym pomysłem. Ogólnie nie lubię wytwórni płytowych, a rozwój Internetu powoduje, że ich szefowie zaczynają się pocić ze strachu. I to mi się podoba, bo uważam, że większość ludzi w firmach fonograficznych to sukinsyny.
Chciałbym kiedyś udostępnić w Sieci swoje archiwalne kompozycje. Mam takie, które nadal podobają mi się, ale nigdy ich nie opublikowałem. Jest tego około setki.
Ty i Aphex Twin pochodzicie z tych samych okolic. Przyjaźnicie się, prawda?
- Tak, jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Często widujemy się - i to nie tylko, żeby gadać o muzyce. Chociaż zwykle trudno uniknąć tego tematu, bo obaj bardzo jesteśmy w nią zaangażowani. Ale chodzimy też razem do kina, albo czasem coś zjeść, upić się, zabawić...
Zrobiłeś sporo remiksów dla innych artystów...
- Ostatnio mniej, bo jakoś nikt mnie o to nie prosił.
A gdyby na przykład Madonna poprosiła cię o jakieś remiksy albo nawet realizację całej swojej płyty?
- Zdecydowanie przyjąłbym ofertę i spróbowałbym wywiązać się jak najlepiej z powierzonego zadania. Ale nie sądzę, żeby efekt był podobny do tego, co sam tworzę. Podejrzewam, że raczej musiałbym zrobić coś przykrego według jej wskazówek. Jednak gdyby jakimś cudem zdarzyło się, że zaśpiewałaby w jakimś moim nagraniu, mogłoby to być śmieszne.
Już wolałbym pracować z Princem, bo kiedy byłem młodszy bardzo lubiłem jego muzykę. Sądzę, że gdyby się tak zdarzyło, to dla pracy nad jego nagraniami mógłbym nawet przestać wydawać swoje.
Tak czy owak, współpraca z którąkolwiek z dużych gwiazd mogłaby oznaczać pieniądze, które pozwoliłyby ci kupić wielki dom, o jakim marzysz...
- Dokładnie! Bez wahania spróbowałbym - nawet z jakimś naprawdę dziadowskim zespołem rockowym (śmiech).
Powiedziałeś, że kiedy byłeś młodszy fascynował cię Prince. Jakiej jeszcze muzyki słuchałeś, będąc dzieckiem? Czy pamiętasz pierwszy zakupiony przez siebie longplay?
- Niestety, to nie był Prince, ale Adam & The Ants. Chyba w 1979 albo 1980 roku. Później mama zabrała mnie i moją starszą siostrę na ich występ. I to był z kolei mój pierwszy koncert w życiu. Mamie ta muzyka nie podobała się za bardzo, ale byliśmy zbyt młodzi, żeby iść samemu. Miałem wtedy chyba 11 lat. Siedzieliśmy na jakimś balkonie i trochę nudziliśmy się. Strasznie chcieliśmy iść poskakać w tłumie, ale mama nie pozwoliła nam (śmiech).
Potem widziałem jeszcze "na żywo" m.in. grupy U2, The Cure i The Smiths. Pamiętam również taki koncert w 1987 roku, gdy debiutował Terence Trent D'Arby. W sumie bardzo lubiłem taki pop. Ale słuchałem też hip hopu. To chyba jedyny gatunek, którym interesowałem się przez te wszystkie lata, aż to teraz. Jak byłem młodszy bardziej interesował mnie punk rock, później techno. Ale to hip hop był ze mną cały czas, wpłynął na mnie najbardziej. Może nie muzycznie, ale jeśli chodzi o wibracje...
Kiedyś miałeś kapelę, która grała covery tria Beastie Boys , prawda?
- Tak. Band nazywał się The Hate Brothers. Podobał nam się sposób, w jaki Beastie Boys ewoluowali od punk rocka do hip hopu. Z czasem zaczęliśmy tworzyć własne "numery". Trochę w stylu późnych Beatlesów z funkową sekcją. Brzmieliśmy niczym formacja Stone Roses, ale myślę, że byliśmy od niej lepsi. Niestety, nie odnieśliśmy żadnego sukcesu.
Czy kiedy zaczynałeś swoją przygodę z muzyką, wierzyłeś że będziesz to robił zawodowo?
- Miałem nadzieję, ale nie stawiałem na to. Niekiedy myślałem, że będę musiał robić byle co, aby tylko na siebie zarobić. Ale chyba byłoby mi trudno. Lubię być twórczy. Nie umiem zbyt dobrze malować czy rysować. Podoba mi się praca przy komiksach, ale nie umiałbym ich robić. Nie potrafię także ciekawie pisać. Wydaje mi się, że do tej pory miałem szczęście, ale nie sądzę, żeby zdarzyło mi się kiedykolwiek wydać szczególnie przebojową płytę i zarobić mnóstwo pieniędzy. Jednak dopóki mogę z grania wyżyć, jestem zadowolony.
Muzyka.Onet.pl
Offline
"W krainie szuflandii"
Z definicji gatunek stanowi typologiczną konstrukcję, przyporządkowującą dźwięki do określonej kategorii muzyki, która może być oddzielona od innych jej typów. Sam termin bywa stosowany zamiennie z pojęciem "styl", lecz niektórzy badacze (m.in. Allan F. Moore) sprzeciwiają się synonimiczności tych wyrazów i rozdzielają je na dwa osobne, nietożsame z sobą pojęcia. Ta dystynkcja, choć uzasadniona i interesująca, nie pomaga jednak rozwikłać dylematów związanych z nazewnictwem. Gatunek jest koncepcją o niezaprzeczalnym walorze komercyjnym i estetycznym.
Jednocześnie może być bardzo niewygodny - zarówno dla ludzi parających się pisaniem o muzyce, jak i dla artystów; wielu odcina się od zamkniętych, określonych form w obawie przed zaszufladkowaniem, odwróceniem uwagi od muzyki i w efekcie zubożeniem tejże. Znany z zamiłowania do eklektyzmu John Zorn stwierdził, że gatunki są narzędziami służącymi do uprzedmiotowienia i skomercjalizowania skomplikowanej, osobistej wizji artysty. Rzeczywiście, część z nich została ukuta przez krytyków muzycznych i speców od marketingu. Termin trip-hop zaistniał po raz pierwszy w artykule Andy'ego Pembertona, opublikowanym w piśmie Mixmag. Członkowie Massive Attack skomentowali to jako niedorzeczność i pustosłowie, zaś wokalistka Morcheeby skwitowała dziennikarski neologizm w ten sposób: "Trip-hop był martwy, zanim się narodził".
Typy i podtypy
Jednym z podstawowych problemów, które pojawiają się podczas prób kodyfikacji muzyki, jest wpływ subiektywnego odbioru i indywidualnych preferencji, co dotyczy zwłaszcza podgatunków. Muzyka może być nieskończenie dzielona na coraz mniejsze kategorie: sam jazz ma kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt odmian, wśród których znajdują się ragtime, swing, bebop, free, latin, New Orlean, a także nu-jazz i jazz-rock. Nie mówiąc już o tym, że gatunki przenikają się nawzajem, tworząc coraz to nowe hybrydy. Czy Black Sabbath to heavy metal, hard rock czy klasyczny rock? A może blues, bo przecież i jego elementy pojawiały się w twórczości grupy Ozzy'ego Osbourne'a? Ostateczny wyrok jest efektem jednostkowej interpretacji. Innym aspektem nastręczającym trudności jest fakt, że wielu artystów regularnie zmienia estetyki, niekiedy w bardzo radykalny sposób. Najlepszym przykładem jest David Bowie, który w swojej twórczości zahaczył o większość popularnych stylistyk i z tego powodu bywa nazywany muzycznym kameleonem.
Pojemność gatunkowa
Kolejnym zagadnieniem jest pojemność gatunkowa - najczęściej bardzo niejasna. Sztandarową egzemplifikacją może być niesławny termin IDM, czyli "inteligentna muzyka taneczna". Początkowo używano go dla zdefiniowania eksperymentalnej muzyki elektronicznej, zwłaszcza tej z wytwórni Warp, która niejako podsunęła słowotwórcom pomysł, publikując słynną serię "Artificial Intelligence". Po drodze określenie IDM (od którego całkowicie odżegnuje się uważany za pioniera gatunku duet Autechre) zdążyło wchłonąć m.in. glitch, breakcore i tzw. 8-bit music, a dziś jest tak szerokie i zarazem tak mętne, że obejmuje właściwie większość gałęzi elektroniki. Ale ten termin wykazuje jeszcze co najmniej dwie inne słabości. Po pierwsze, muzyka opisywana w ten sposób nie zawsze jest taneczna; po drugie, IDM w rzeczywistości stanowi chybioną antropomorfizację, ponieważ muzyka - jak każdy przedmiot nieożywiony i pozbawiony świadomości - nie może być inteligentna, tak jak nie może być idiotyczna.
Im bardziej ogólne nazewnictwo, tym trudniejsza sytuacja. Na przykład muzyka akustyczna -konsekwentne przestrzeganie reguł nazewnictwa wyklucza z tego pojęcia wszelkie dokonania wykorzystujące przetworniki dźwięku, a więc także mikrofon. Czy zatem zespoły folkowe są akustyczne? I dlaczego tym mianem nie określa się oper i symfonii, skoro znacznie bliżej im do czystej akustyki, niż np. Bobowi Dylanowi?
Trudna, łatwa?
Niektórzy dzielą muzykę na łatwą i trudną, ale niełatwo wskazać, do czego odnoszą się te epitety. Dla melomana rozkochanego w Strawińskim kontakt z codzienną radiową papką, często nazywaną łatwą, będzie prawdopodobnie doświadczeniem nie do zniesienia. Co to znaczy, że muzyka jest łatwa? Czy oznacza to, że jest łatwa w odbiorze, czy w procesie twórczym? Skomponowana bez wysiłku piosenka może być przecież trudna w odbiorze i odwrotnie - piosenka powstała w bólach może okazać się doskonałym reprezentantem muzyki rozrywkowej, na dodatek wcale niebanalnym. Czym jest z kolei rozrywka? Jeden odbiorca odczuwa satysfakcję słysząc po raz kolejny dobrze znany przebój, inny jest ukontentowany dopiero wtedy, gdy uraczy się dawką noise'owej awangardy. Podobnie jest z muzyką relaksacyjną, gdyż standardy wypoczynku są bardzo zróżnicowane - oznaczona w ten sposób twórczość Ery na pewno sprawdzi się jako muzyka do toalet luksusowych hoteli, ale czy przyniesie ukojenie komuś, kto zwykł zasypiać przy "Dziadku do orzechów"?
Popularna, ambitna
Zupełnie bezpodstawne wydaje się stawianie na przeciwległych biegunach muzyki popularnej i ambitnej. Dlaczego te dwie cechy miałyby się wykluczać? Fragment "IX Symfonii" Beethovena jest oficjalnym hymnem Unii Europejskiej, trudno więc uznać go za niszowy. Podobnie "III Symfonia" Góreckiego, jeden z najlepiej sprzedających się okazów muzyki poważnej, któremu przecież nie można odmówić ambicji. Przydawka "poważna" rodzi kolejne problemy, bo przecież muzyka opisywana w ten sposób nie stroni od humoru (vide "Eine Kleine Nachtmusik" Mozarta). Więc może muzyka klasyczna? Taka nomenklatura też nie jest zadowalająca, jako że odwołuje się do okresu klasycznego, wykluczając tym samym renesans czy gotyk.
Muzykę można wprawdzie kategoryzować geograficznie, lecz taki sposób wiąże się z ogromną generalizacją - pod muzykę określaną mianem "polskiej" będą podpadały zarówno góralskie przyśpiewki i "Etiuda Rewolucyjna", jak i elektroniczno-akustyczne poszukiwania Jacaszka czy skostniałe, od lat niezmienne brzmienie Lady Pank. Rozparcelowanie muzyki na dawną i współczesną jest równie nieprzejrzyste. Jak wyznaczyć ramy czasowe oddzielające poszczególne okresy i gdzie miałaby przebiegać granica między starożytnością, nowożytnością a współczesnością? Każdy kompozytor jest w pewnym sensie współczesny, jeśli żyje i tworzy w tych samych czasach, co jego odbiorcy.
Dobra, zła
Muzyka dobra i zła to już pojęcia kompletnie niezrozumiałe na poziomie zbiorowym. Podług jakich kryteriów ją oceniać na jednoznacznie dobrą i zdecydowanie złą? Minęły czasy ustalonych kanonów sztuki i piękna, w dzisiejszych postmodernistycznych czasach Caravaggio wisi w galerii obok ekskrementów, zaś w reklamie kawy można usłyszeć Prokofiewa.
Puenta będzie jednak przewrotna, bo pomimo całej swej umowności, szufladki bywają przydatne. Pełnią rolę drogowskazu, nawet jeśli zdarzy im się zaprowadzić w ślepą uliczkę. W końcu chyba każdy zorientowany na dźwięk słowa IDM pomyśli o chrupiąco-klikających beatach i futurystycznej atmosferze, drum'n'bass skojarzy z synkopowaną perkusją i niskimi rejestrami, house niekoniecznie odniesie do produkcji tworzonych w domowym zaciszu, zaś na wspomnienie o ambiencie przywoła bezkresne krajobrazy dźwiękowe. Nie sposób wymienić wszystkich istniejących kategorii, zaś spory ich dotyczące będą istniały tak długo, jak sama muzyka oraz słowo pisane i mówione. Dodatkowy opis i wytłumaczenie kontekstu mogą okazać się bardzo pomocne, a kiedy zawiodą wszelkie próby komunikacji, zawsze można zanucić za Primal Scream: "Today on this program you will hear gospel and rhythm and blues and jazz - all those are just labels, we know that music is music".
Maciej Kaczmarski
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Offline
Całkowicie oddani muzyce - rozmowa z Catz'n'Dogs
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Offline
Clark - wywiad
Chrisa Clarka właściwie nie trzeba przedstawiać. Niegdyś cudowne dziecko Warpa i nadzieja elektroniki, dziś jeden z ostatnich prawowitych spadkobierców jej długoletniej tradycji, którą nie tylko odświeża, ale poza ramy której daleko wychodzi.
Maciej Kaczmarski
Tekst: Maciej Kaczmarski
Zobacz wszystkie teksty autora »
Magazyn: Clark - wywiad
Chrisa Clarka właściwie nie trzeba przedstawiać. Niegdyś cudowne dziecko Warpa i nadzieja elektroniki, dziś jeden z ostatnich prawowitych spadkobierców jej długoletniej tradycji, którą nie tylko odświeża, ale poza ramy której daleko wychodzi. Po genialnym "Body Riddle" z 2006 roku, w 2008 światło dzienne ujrzał czwarty album Brytyjczyka - bezkompromisowy "Turning Dragon", który artysta promował w Cieszynie na Festiwalu Nowa Muzyka. Po występie Clark zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań dla naszego serwisu. Pomimo wyraźnego zmęczenia, mówił chętnie i wyczerpująco.
Po pierwsze, gratuluję "Turning Dragon". To naprawdę niesamowite, jak Twoja muzyka ewoluowała na przestrzeni lat. Tym razem jest to bardziej taneczny kierunek. Co skłoniło Cię do tak radykalnego zwrotu w stronę parkietu?
Dzięki za miłe słowa. Dla mnie to nie było radykalne posunięcie, ponieważ tak naprawdę zawsze robiłem kawałki w tym stylu. Nawet w trakcie prac nad "Body Riddle", ale również podczas koncertów. To zawsze był element mojej twórczości, a "Turning Dragon" jest po prostu kolekcją najmocniejszych momentów tego elementu. Nie czułem jednak, że odbiegam od swoich wcześniejszych dokonań. Tak wydaje się ludziom, którzy cię nie znają, lub nie wiedzą w jaki sposób tworzysz. Nie pracuję nad jedną określoną rzeczą przez cały czas. Kiedy pisałem utwory na "Body Riddle", robiłem jednocześnie mnóstwo dzikiego rave'u i agresywnego techno. To wszystko działo się w tym samym czasie, co nagrywanie "Body Riddle", ale tak wygląda przedstawianie swojej twórczości światu - wydaje się, że wszystko odbywa się w odrębnych fazach, podczas gdy w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Kiedy wyszedł "Turning Dragon", komponowałem sporo ambientu i muzyki instrumentalnej. Nie wiem, może ludzie widzą ten proces w bardziej uproszczony sposób?
Clark podczas Festiwalu Nowa Muzyka
Clark @ FNM08 from yantei on Vimeo.
Są jakieś szanse na usłyszenie tego ambientowego materiału?
Pewnie kiedyś to opublikuję. Nie chcę wydawać zbyt wiele muzyki, przez wzgląd na samą muzykę. No chyba, że będę umierał. (śmiech)
Może lepiej nie wywołujmy wilka z lasu. Jak pracujesz nad nowymi utworami? Masz jakiś ustalony plan czy to raczej spontaniczny proces?
Nie mam żadnej gotowej formy. To jest tak, że startuje się z pewnym wzorem w umyśle i trzeba się na nim niezwykle skupić, odrzucając z góry ustalone zasady, ponieważ ten wzór szybko ucieka. Często przystępuję do pracy ze swego rodzaju naukowym podejściem, o którym wiem, że i tak zostanie zastąpione kompletnie innym uczuciem, zupełnie nie związanym z nauką, lecz opartym na intuicji. Można powiedzieć, że wszystko zaczyna się w głowie. Na przykład wpadasz na pomysł typu: "Dobra, nagram dwa tysiące różnych rodzajów stopy perkusyjnej", następnie realizujesz ten pomysł z naukową postawą - chłodną i obiektywną - i nagle słyszysz tę jedną jedyną stopę, która naprawdę ci się podoba i wybierasz właśnie ją. Wkręcasz się w to głęboko na godziny, na dziesięć godzin. Czas zanika, jesteś totalnie pochłonięty muzyką. Nie zawsze tak jest, ale kiedy jest dobrze, tak właśnie to wygląda.
Biorąc pod uwagę dostęp do software'u i hardware'u i ich niemal nieograniczonych możliwości, dodawanie kolejnych elementów do utworu musi być bardzo kuszące. Masz trudności z finalizowaniem kawałków?
Czasami. Może nie trudności, ale... To świetna sprawa, kiedy oczywistym staje się w jaki sposób powinienem coś zakończyć. Ale jeśli tego nie robię, to wcale nie z lenistwa. To nie jest tak, że nie kończę kawałka, bo mi się nie chce. Z tego powodu nie lubię mówić, że utwory są zakończone. Sporo czasu zajmuje mi zadecydowanie o tym, czy naprawdę zyskały ostateczny kształt, ponieważ zawsze istnieje szansa, że wniesiesz do nich coś nowego. Trzeba też pamiętać, żeby to kontrolować, ponieważ łatwo można przekombinować. Nigdy tego nie robię. Jeśli nie znajduję przyjemności w pracy nad jakąś rzeczą, po prostu przestaję i zajmuję się kolejną. Pisanie muzyki na "Body Riddle" zajęło naprawdę dużo czasu, nad niektórymi utworami siedziałem dwa lata. A z drugiej strony, niektóre z nich potrzebowały zaledwie pięciu minut, więc to naprawdę dziwne. Trudno powiedzieć, jak to wygląda. Trudno powiedzieć, czy jakiś kawałek brzmiałby lepiej, gdyby popracować nad nim dłużej. Wiele z moich najlepszych utworów powstało bardzo szybko, w dwie lub trzy minuty.
Dwie, trzy minuty na kawałek?!
Tak! Jest coś, co tracisz, kiedy przeciążasz kawałek. Może muzyka staje się bogatsza i wielowarstwowa pod względem technicznym, ale czasami traci esencję.
I w rezultacie przytłacza.
Tak, bo jest tego zbyt wiele. Wszystkie moje ulubione kawałki powstały w dużym podekscytowaniu. Zawsze jest tak, że mam spotkać się z przyjacielem albo dziewczyną i się spóźniam. Dziewczyna przyjeżdża pociągiem, który przybywa o godzinie, powiedzmy, 11:10, a mnie w dalszym ciągu nie ma na dworcu, ale nie mogę się pojawić, bo muszę, po prostu muszę pisać muzykę. Muszę poddać się temu inspirującemu impulsowi. To są kawałki, które sprawiają największą frajdę. To niesamowite, bo nie zostały zaplanowane, nagle pojawiają się znikąd, a ty masz dwie minuty, by je zanotować. I wtedy wiesz, że to wszystko, że są skończone. Nie potrzebują już niczego, a wszystko, co dodasz, będzie zwyczajnie zbędne.
Ale te utwory nie pojawiają się zbyt często. Masz pewną pulę takich, po czym wracasz do naukowego stanowiska. Moim zdaniem to byłoby bardzo nudne, gdyby utwory powstawały według tylko jednej metody. Pisanie muzyki zawsze daje mi mnóstwo przyjemności, ponieważ wiąże się z wieloma różnymi aspektami. Lubię materiał, które doprowadza ludzi do szaleństwa, ten bardziej "stechnicyzowany" i pełen detali. Tak naprawdę to nie jest sztuka, lecz rzemiosło. Uwielbiam to, ale najlepsze utwory zawsze są oparte na instynkcie i jakimś przebłysku natchnienia. To one są najbardziej pamiętne ze wszystkich. Co ciekawe, to niekoniecznie są najlepsze kompozycje do słuchania, ale niosą ze sobą to, co dla mnie najbardziej wartościowe. Budowanie tych kawałków było niezapomnianym przeżyciem. Nie chodzi o ich brzmienie, tylko o wspomnienia związane z komponowaniem. Często nie brzmią tak jak rzeczy, którym poświęciłem więcej czasu, ale to właśnie te "małe głupie kawałki" lubię najbardziej.
Z tego co wiem, sam nagrałeś partie perkusji na "Body Riddle". Brałeś lekcje?
Nie, jestem samoukiem.
Nieźle jak na samouka. Grasz jeszcze na czymś?
Nie powiedziałbym, że gram, ponieważ trzeba robić to codziennie i zrezygnować z wielu innych rzeczy, żeby móc powiedzieć, że jest się np. gitarzystą. Ja gram na instrumencie bardzo intensywnie, po czym zaczyna mnie to nudzić i, no wiesz, po prostu to rzucam. Gra na bębnach podczas nagrywania "Body Riddle" była świetnym doświadczeniem. Chciałem sprawić sobie zestaw perkusyjny, bo nigdy takiego nie miałem. Ćwiczyłem na poduszkach, ponieważ mieszkałem w szeregowcu a moi sąsiedzi mieli dzieci, więc nie mogłem za bardzo hałasować. Więc na poduszkach ćwiczyłem, a perkusję do sesji nagraniowej pożyczyłem. (śmiech) Ale to była słuszna i potrzebna dyscyplina - kiedy uderzasz pałką w poduszkę, dźwięk jest gówniany, więc musisz włożyć w to więcej siły. Takie umiejętności szybko się traci. Nie grałem od roku i kiedy słucham "Body Riddle", nie mogę uwierzyć, że to ja zagrałem! Tak dawno nie ćwiczyłem, że teraz nie wyobrażam sobie powtórki. Chociaż jestem pewien, że gdybym się przyłożył, poradziłbym sobie.
Co robiłeś zanim zająłeś się muzyką?
Nie wiem, co chcesz wiedzieć. Wydaje mi się, że ludzie często koloryzują, kiedy opowiadają o swoich wczesnych doświadczeniach muzycznych, sprawiają że brzmi to bardziej lub mniej zgodnie z tym, jak naprawdę było. Dla mnie tworzenie muzyki jest czymś, co robię od zawsze i chyba nie mogę wyjaśnić tego inaczej, odwołując się do jakichś historyjek. Odkąd pamiętałem, czułem nieodpartą potrzebę komponowania. Podpisanie umowy z wytwórnią płytową było dla mnie oczywiście wzniosłym wydarzeniem, ale szybko przyzwyczaiłem się do tego faktu. Pamiętam kontrakt z Warpem, byłem bardzo zadowolony z tego powodu, no ale wiesz, po prostu do tego przywykłem. To już prawie dziesięć lat i wydaje się to bardzo naturalne. Tak naprawdę nigdy nie robiłem niczego innego.
Szczęściarz!
Nie do końca, bo przez kilka lat wykonywałem parę nieciekawych robót - jako dostawca pizzy, sprzątacz, pracownik fabryki, tego typu gówno. Miałem wtedy 15 lat i to były naprawdę fatalne zajęcia, więc zdecydowałem, że już nigdy, przenigdy do nich nie wrócę.
Twoja muzyka jest często określana cokolwiek niezręcznym terminem "IDM". Niezręcznym, bo ja słyszę w niej patenty z tak różnych półek jak hip-hop, krautrock czy ambient. Czujesz się w jakikolwiek sposób związany z tymi szeroko pojętymi gatunkami?
Nie czuję się specjalnie związany z żadnym konkretnym gatunkiem. Nie wiem jak to się odnosi do samej muzyki, ponieważ ludzie puszczają mi czasami rzeczy, których nie określiłbym mianem IDM-u, na przykład Autechre, których zresztą uwielbiam, ale nigdy nie myślałem o nich w kategoriach "inteligentnej muzyki tanecznej". Dla mnie to zawsze było techno. Zacząłem pisać muzykę w wieku 16 lat, kiedy to pojęcie jeszcze nie istniało. Słuchałem wtedy Jeffa Millsa, Derricka Maya, projektu Drexciya, dużo wczesnego Detroit techno. Takie szufladkujące określenia sprawiają, że czuję się, jakby ktoś uprowadzał moją muzykę, zabierał ją ode mnie. Myślę, że nawet "Body Riddle" to płyta techno. Ludzie potrzebują etykiet i techno to właściwie taka sama szufladka. Nigdy nie myślałem o swojej twórczości, że podpada pod IDM, postrzegałem ją raczej jako techno, zresztą w bardzo luźnym sensie.
No bo czym jest właściwie IDM? Z jednej strony słowem-kluczem, z drugiej - pustym symbolem.
Moim zdaniem oznacza on więcej dla ludzi, którzy go używają opisując muzykę, niż dla tych, którzy ją tworzą.
Pewnie tak. Zmieńmy temat. Jak różni się praca w studio od koncertów i w której przestrzeni czujesz się lepiej?
Zdecydowanie bardziej wolę samotną pracę studyjną. Czuję się znacznie bardziej rozluźniony podczas pisania muzyki niż wykonywania jej na żywo. Uwielbiam koncerty, ale jestem raczej entuzjastą pracy w studio. Lubię takie odosobnienie, pozostawanie poza zasięgiem wzroku.
Stwierdziłeś kiedyś, że gdyby nie muzyka, skończyłbyś z poważnymi problemami psychicznymi. Co chciałeś przez to powiedzieć?
(śmiech) No cóż, muzyka to swego rodzaju terapia. Nie jestem typem depresyjnym, bo zamiast wpadania w dołek, czuję wzburzenie i agresję. To oczywiście nie jestem prawdziwy ja, ale gdybym nie miał muzyki, nie potrafiłbym funkcjonować. To mnie przeraża - myśl, że nagle nie byłbym w stanie niczego napisać. Jeżeli jest coś, czego naprawdę się boję, to właśnie to. Nienawidzę tej myśli.
No dobrze, a dlaczego przeprowadziłeś się do Berlina? Czy to bardziej przyjazne miejsce dla artystów niż Anglia?
Zdecydowanie tak. Berlin to niesamowite miasto. Nie nauczyłem się jeszcze niemieckiego, ale będę pobierał lekcje. (śmiech)
Żartujesz.
Nie, mówię poważnie!
A co z Polską? Grasz tu po raz drugi. Jak odbierasz nasz kraj i jego mieszkańców?
Bardzo, bardzo dobrze. Niebywała, zajebista publiczność, która zdaje się mieć szerokie horyzonty. Podoba mi się, że tutaj, w Cieszynie, można obok siebie zobaczyć zarówno zespoły, jak i ludzi takich jak ja, solowych wykonawców elektroniki. To idealny układ, który nieczęsto się zdarza, jest przecież tyle imprez, na których są tylko DJ-e, albo tylko live acty, albo tylko zespoły. Myślę, że to wszystko powinno zostać połączone ze sobą, tak jak tutaj. Podoba mi się też miejsce festiwalu, naprawdę piękna lokalizacja.
Powiedz na koniec, jakie są Twoje plany na przyszłość? Kiedy pojawi się następca "Turning Dragon"?
Nie wiem. Trudno powiedzieć, a nie chcę nikomu dawać złudnych nadziei. Może w przyszłym roku. Nie ma żadnej presji z zewnątrz, ale wywieram presję sam na sobie, czasami aż za bardzo. Dobrze jest wypuścić muzykę w eter, ponieważ to pozwala skoncentrować się na nowych rzeczach, ale... Powiem tak: płyta ukaże się wkrótce. (śmiech)
W takim razie nie mam więcej pytań. Dziękuję za rozmowę!
Nie ma sprawy!
Offline
Offline
Offline
Wywiad z Tomaszem Balickim, bardziej znanym jako Atmos. Wywiad przeprowadzony 23 stycznia 2009, dzień przed drugim występem Atmosa w Polsce.
-->linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Offline
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Jeden z kilku najważniejszych DJ-ów na Å›wiecie – eksperymentujÄ…cy reformator, którego album „7 Dunham Place” wymieniany jest w czołówkach zestawieÅ„ roku 2008. PojawiÅ‚ siÄ™ na festiwalu Audioriver, ale miejmy nadziejÄ™, że jeszcze do nas zawita. Beatportal zebraÅ‚ jego najważniejsze przemyÅ›lenia, dotyczÄ…ce sztuki DJ-skiej.
Nowe technologie DJ-skie
Nigdy nie używam Abletona do miksowania. Raz spróbowałem, ale to co wyszło, nie brzmiało jak Dice ponieważ brzmienie zdecydowanie różniło się od tego, jakie mają dwa gramofony. Nie chodzi tylko o to, jakie utwory grasz, ale też o to, jak je łączysz, a miksowanie z komputera jest dla mnie nudne.
Zawsze korzystam z nowych technologii, jednak łączę je z old schoolem. Używam Traktora, który jest niesamowitym, nowym narzędziem, jednak grając z niego korzystam z winyli, które są bardzo stare.
Można powiedzieć, że w 100% staram się połączyć współczesne technologie z przeszłością.
Obecnie, kiedy gram używając Traktora, zawsze staram się schować mojego laptopa. Czasem inżynier dźwięku mówi mi w klubie, że ma dla mnie specjalne stanowisko na laptopa, jednak ja zawsze odpowiadam, że chcę mieć komputer po lewej, lub po prawej stronie miksera, nigdy przed twarzą.
Musze widzieć tłum, klub i ludzi. Nienawidzę, kiedy komputer stoi mi przed twarzą, bo to zawsze się kończy gapieniem się w ekran.
Używam winyla do kontrolowania Traktora, ponieważ tak miksowanie powinno wyglądać. Muszę mieć możliwość ręcznej manipulacji bitem. Czasem celowo wrzucam kolejny track na drugim bicie, bo lubię, kiedy tracki są celowo niezsynchronizowane. To brzmi brudno, trochę niespodziewanie i ciekawie zmienia dynamikę. Potrzebujesz tego bałaganu. Czasem, gdy połączysz dwa utwory razem i hi-haty nie wchodzą tempo, to brzmi niesamowicie. To całe piękno miksowania.
Używam pedaÅ‚u gitarowego jako elementu mojej konsolety – efektu wah wah – dla delay-ów, Red Sound C Loops lub Cyclops dla kontroli loopów i MIDI kontroler Allen & Heath One:1D. One 1D jest idealny dla mnie podczas miksu, a do tego mikser Allen & Heath. PróbowaÅ‚em dziaÅ‚ac na innych kontrolerach, ale 1D pasuje mi idealnie i nie przeszkadza w DJ-skim flow.
Sztuka DJ-ska
Jestem znany z niechęci do wszelkich kompilacji, czy miksów radiowych i prawie zawsze odmawiam. Wynika to z faktu, że bardzo trudno przenieść emocje związane z parkietem na mix CD. Jak można przetłumaczyć doświadczenie klubu na CD, który będzie słuchany w domu? Jak można dać ludziom to uczucie?
PrzygotowujÄ…c siÄ™ do nagrania mojego ostatniego mix’u NRK otworzyÅ‚em butelkÄ™ wina i przejrzaÅ‚em wszystkie okÅ‚adki pÅ‚yt, w poszukiwaniu dobrych tracków (butelka wina byÅ‚a częściÄ… procesu). SzukaÅ‚em utworów, które byÅ‚y muzycznie interesujÄ…ce, inne lub nowe. Potem przemyÅ›laÅ‚em, jak chciaÅ‚bym zaczać set, jak go skoÅ„czyć i co mniej wiÄ™cej bÄ™dzie w Å›rodku i jakie bÄ™dÄ… breaki.
Kiedy już znalazłem odpowiednie nagrania, musiałem znaleźć utwory, które pojawią się między nimi, ponieważ czasem potrzeba nawet i trzech.
Uwielbiam zaczynać swoje sety bardzo, bardzo deepowo, zwÅ‚aszcza kiedy gram dÅ‚użej, prze 5-6 godzin, zwÅ‚aszcza w tym przypadku, kiedy mam podwójny CD do zapeÅ‚nienia. Poprze deepowe nie mam na myÅ›li „nudne”, tylko deepowe, rozumiesz? Po pierwszym utworze odpalam beat i staram siÄ™ wyczuć vibe.
Czasem wychodzi bardzo hipnotyczne i dynamicznie, a czasem bardziej masywnie. Po kilku kawaÅ‚kach kierunek jest już jasny i wtedy myÅ›lÄ™ sobie „Ok., to jest deepowy mix, a ten jest cięższy”.
Jednym z moich ulubionych patentów jest miksowanie dwóch utworów, a potem dodanie trzeciego tracka na wierzch, jednak wycinam filtrem wszystko oprócz np. hi-hatów czy wokalu. Obecnie dośc często otrzymuję rozmaite promo, które często nie są dobre, ale mają ciekawy bit czy wokal, który można użyć, a Traktor jest świetny do tego, bo możesz grać trzy lub cztery loopy jednocześnie.
To tak jak mój przyjaciel Richie Hawtin powtarza – możesz stworzyć coÅ› nowego poprzez łączenie wielu maÅ‚ych loopów i miksowanie ich.
To sprawdza się wtedy, jeśli połaczysz dwa utwory, które dobrze znasz i które zgadzają się tonacją. To własnie potęga możliwości kombinowania w muzyce I to właśnie fascynuje mnie w DJ-ingu.
Trendy w muzyce elektronicznej
Jako DJ-e gramy każdego dnia, każdego tygodnia, cały czas, więc nasze brzmienie nieustannie zmienia się i ewoluuje. Wciąż pojawiają się nowe trendy i niech nie przestają, ponieważ naszym zadaniem, jako DJ-ów jest nieustannie kreować coś nowego. Niekoniecznie grac coś nowego, ale tworzyć coś nowego.
Obecnie powraca klasyczny house i postaci takie jak Dennis Ferrer czy DJ Sneak wracają wraz z nim, bo ich bity są świetne i mocne.
W przeszłości sugerowano, że jest kilku DJ-ów, takich jak Luciano, Ricardo Villalobos, Sven Vath i może ja, którzy wyznaczają nowe muzyczne trendy. Jednak wydaje mi się, że wynika to z tego, że często gramy przed większą publicznością, więc na nas skupiona jest większa uwaga. Jednak podczas gdy my gramy przed tysiącami ludzi, gdzieś w jakims pokoju siedzi jakiś dzieciak, który zaczął wrzucać klasyczny house do setow techno już dawno temu.
W kontekÅ›cie muzyki zawsze szukam swojego brzmienia. Wciąż chodze do sklepu z pÅ‚ytami w moim rodzinnym mieÅ›cie – Dusseldorfie, w którym sÄ… dwa sklepy, do których chodzÄ™. Jeden z nich odwiedzam od 1994 roku i wtedy kupowaÅ‚em winyle hip hopowe, wiÄ™c kolesie stamtÄ…d wiedzÄ… o moim brzmieniu wszystko. Wciąż majÄ… tam dla mnie jednÄ… półkÄ™, wiÄ™c nawet jeÅ›li nie ma mnie przez miesiÄ…c, to nie przegapiÄ™ niczego.
Najczęściej wiem dokÅ‚adnie czego chcÄ™ i czasem kolesie ze sklepu Å‚apali siÄ™ za gÅ‚owÄ™, kiedy ja po kilku sekundach wyłączaÅ‚em kawaÅ‚ek. „Ale Dice, nawet nie przesÅ‚uchaÅ‚eÅ› do koÅ„ca!” – marudzili. Jednak ja tÅ‚umaczyÅ‚em im, że dokÅ‚adnie wiem czego chcÄ™, a to nie byÅ‚o to.
Zawsze staram siÄ™ znaleźć muzykÄ™ ponadczasowÄ…, bo taka powinna być muzyka. W 2002 roku, kiedy graÅ‚em w DC10, miksowaÅ‚em mnóstwo tech-house’u z trackami z cieżkÄ… perkusjÄ…, ale wtedy odkryÅ‚em wiele utworów w klimacie starego, dobrego techno, tworzonego przez Dana Bella i Roberta Hooda. To byÅ‚o niesamowite.
Przez miksowanie stargo, oldschoolowego techno z tym nowym moje miksy brzmiaÅ‚y Å›wieżo. Tak robiÄ™ do dziÅ›. Niedawno graÅ‚em „The Ghetto” Boba Sinclaira i klub kompletnie oszalaÅ‚. OczywiÅ›cie nie graÅ‚em pelnej wokalnej wersji, którÄ… wszyscy znajÄ…, ale poprzez połączenie kilku części tego tracka z innymi elementami dach wyleciaÅ‚ w powietrze.
Znajomi DJ-ów
Pierwszy raz spotkaÅ‚em Luciano w DC10. StaÅ‚ przy barze bez butów. RozpoznaÅ‚em go, bo wÅ‚aÅ›nie wydaÅ‚ swój album dla Peacefrog. ZaczÄ™liÅ›my gadać i zÅ‚apaliÅ›my wspólny jÄ™zyk. SpÄ™dziliÅ›my w DC10 caÅ‚y dzieÅ„, a potem przenieÅ›liÅ›my siÄ™ do Cocoona – to Å›mieszne, jak te rozciÄ…gniÄ™te poniedziaÅ‚ki sprawiajÄ…, że poznaje siÄ™ mnóstwo nowych ludzi.
Odkryliśmy, ż gramy podobne rzeczy z podobnym ładunkiem emocjonalnym, więc zostaliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Obecnie gramy razem bez przerwy, a nasze brzmienie wspó;nie staje się świetne. Kiedy gramy back to back, zawsze się uśmiechamy. On jest jak mój młodszy brat.
Przez jakiÅ› czas mówiÅ‚em do niego: „no dalej, musisz spróbować Serato”. Jednak on byÅ‚ temu przeciwny. W koÅ„cu pewnego dnia spróbowaÅ‚ i zakochaÅ‚ siÄ™ w tym urzÄ…dzeniu, a obecnie tak jak ja używa Traktora. JeÅ›li podróżuje siÄ™ tak dużo jak my, trudno jest wozić ze sobÄ… torbÄ™ z winylami. Poza tym, jeÅ›li twój bagaż zaginie, a ty staniesz przed 2000 ludzi i nie możesz zagrać, to jest to katastrofa.
Laptopy są znacznie bezpieczniejsze. Jednak zarówno ja, jak i Luciano kolekcjonujemy winyle i wciąż uważamy, że winyl jest ważny. Na przykład pomimo, że dostaję promo z Cadenzy, wciąż kupuję je na winylu, ponieważ jestem kolekcjonerem i lubię sztukę. Wydaję mnóstwo pieniędzy na nowe półki na płyty.
Sven i Ricardo też tak bardzo uwielbiają winyle i nie grają na niczym innym poza tym nośnikiem. Słyszałem, że Ricardo używa ostatnio jednak też CD. To ważne, by takie postaci pokazywały dzieciakom, że to możliwe by wymiatać używając tylko winyli: my gramy tylko z wosku.
Rezydentury
Tribehouse – klub w Dusseldorfie – byÅ‚em jego rezydentem przez dÅ‚ugi czas, jednak klub zamykany jest w maju. Dla wÅ‚aÅ›cicieli po 15 latach prowadzenie tego miejsca to za wiele i ja szanujÄ™ to. Mieli swoje mocne i sÅ‚abe momenty, jak wszystkie kluby, jednak wÅ‚aÅ›ciciele stwierdzili, że dobrze bÄ™dzie skoÅ„czyć, kiedy klub jest w dobrej formie. BÄ™dÄ™ tÄ™skniÅ‚ za graniem tam.
Tego lata ponownie będę rezydentem Cocoona na Ibizie i tu jest zawsze dobra impreza. Myślę, że jeśli znajdziesz dobry klub ze świetnymi ludźmi, to już w nim zostaniesz.
Offline
jeszcze za wczesnie na temat o festiwalu
ale info trzeba dac
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Offline
cykoelektryko :
jeszcze za wczesnie na temat o festiwalu
ale info trzeba dac
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
o KURWA!!!!!!!!!
Offline
wwow
Offline
Festiwale Polska 2009
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
Offline
k_mill :
Festiwale Polska 2009
linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
podsumowujac - pod tym wzgledem dogonilismy europe zach.
Offline
idzie w dobrą stronę, nie da się ukryć
Offline
Muzyka techno-ludowa
Pierwsza parada odbyła się 20 lat temu i była manifestacją stylu życia fanów muzyki techno. Potem dodano politykę / Fot. Imago/East news
Techno uchodzi za idealną muzykę na imprezy, gdzie królują seks i narkotyki. Ale przez 20 lat istnienia kultura techno dowiodła, że znaczy znacznie więcej
To jest skrót artykułu. Całość czytaj w najnowszym numerze Newsweeka (25/2009) lub zamów e-wydanie .
Rok 1991. Dawny wschodni Berlin. Klub dla młodzieży. Coś pomiędzy świetlicą a dyskoteką. Paul i Sasza puszczają muzykę dla rówieśników. Impreza jest dość monotonna, bo chłopcy mają tylko 20 płyt, które odtwarzają w kółko na zdezelowanym domowym sprzęcie, nieudolnie próbując miksować. Przyspieszają rytm, mieszają Roda Stewarta z amerykańską elektroniką tak, że trudno rozpoznać oryginalne dźwięki. I tak co sobota. Impreza za każdym razem kończy się przed 22, bo Paul musi wracać do domu. Słusznie, ma dopiero 13 lat.
DziÅ› Paul Kalkbrenner jest jednym z najpopularniejszych niemieckich muzyków techno. WydaÅ‚ pięć autorskich pÅ‚yt i kilkanaÅ›cie albumów z remiksami, wystÄ™powaÅ‚ w niemal każdym zakÄ…tku globu. Paul jest także aktorem, choć na razie tylko jednej roli. ZagraÅ‚ Ikarusa – fikcyjnego muzyka, didżeja i producenta w filmie „Berlin Calling” (premiera 16.06) Hannesa Stoehra. To opowieść o współczesnej berliÅ„skiej scenie techno. O Å›rodowisku tworzonym przez profesjonalistów, 30-, 40-, a nawet 50-latków. Ale od czasów, gdy Paul zaczynaÅ‚, zmieniÅ‚o siÄ™ niemal wszystko. Choć przewodnie hasÅ‚o „Sex, drugs and techno” jest nadal aktualne. – To wszystko jest wciąż modne. Nie można zapominać, że w techno liczy siÄ™ przede wszystkim dobra, niczym nieskrÄ™powana zabawa – mówi „Newsweekowi” Kalkbrenner.
Film, w którym wystÄ…piÅ‚, pokazuje, jak bardzo techno różni siÄ™ od powszechnego wyobrażenia o nim. „Od techno można z nudów zdechnąć” – Å›piewaÅ‚ Maciej MaleÅ„czuk. Może gdyby obejrzaÅ‚ „Berlin Calling”, zorientowaÅ‚by siÄ™, że jego sÅ‚owa mijajÄ… siÄ™ z prawdÄ…. Techno to ostatni z wielkich gatunków muzycznych. Po nim byÅ‚y tylko czasowe mody. A to avant pop, a to postrock czy powrót do new romantic. Wszystkie wykreowane przez wielkie wytwórnie muzyczne.
Z techno sprawa miaÅ‚a siÄ™ inaczej. Ten gatunek powstaÅ‚ w podziemiu, w oderwaniu od głównego rynku muzycznego. Dopiero później zawojowaÅ‚ caÅ‚y Å›wiat, ale i to na krótko. Także w Polsce techno w kanonicznej postaci okres rozkwitu przeżywaÅ‚o jedynie w latach 90. Jego niekwestionowanÄ… stolicÄ… zostaÅ‚ Berlin – miasto peÅ‚ne klubów i specjalistycznych wytwórni.
--------------------------------------------------------------------------------------------
Artykuł w newsweek'u z tego tyg lub na stronie'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
P.S.
Dawać tam u nich komenty
Offline
Szaleństwo techno
Paulina Wilk
Młodzi Niemcy pokochali "Berlin Calling" - poetycki film o chorym na schizofrenie muzyku. To ciąg pięknych, wycyzelowanych ujęć. Ani na ekranie, ani w muzyce nie ma natłoku, technologia zaś zyskuje zmysłowy wymiar.
PrzeÅ‚omowa scena wyglÄ…da tak: mÅ‚ody mężczyzna, znany didżej Ickarus, przycupnÄ…Å‚ skulony pod murem. Jest noc. Wije siÄ™ drÄ™czony lÄ™kiem, falami gorÄ…ca i halucynacjami. Rano w gabinecie psychiatrycznym przyzna: "MiaÅ‚em złą podróż" – piguÅ‚ki, które daÅ‚ mu zaprzyjaźniony diler, wywoÅ‚aÅ‚y niespodziewany efekt.
Teraz nerwowo ociera siÄ™ o mur, rozbiera. Na oÅ›wietlonym latarniÄ… chodniku zostaje tylko Å›lad czÅ‚owieka: zwiniÄ™ta bluza. Ickar odlatuje – znika w ciemnoÅ›ci. GdzieÅ› w głębi kadru Å›wiecÄ… miejskie neony.
Industrialny smutek
Film "Berlin Calling" jest ciÄ…giem takich piÄ™knych, wycyzelowanych ujęć. SÄ… klarowne, precyzyjnie zakomponowane, pozbawione przypadkowoÅ›ci – dokÅ‚adnie jak towarzyszÄ…ce filmowi znakomite techno: minimalistyczne, z subtelnymi aranżacjami, stworzone dziÄ™ki drobiazgowej komputerowej analizie. Ani na ekranie, ani w muzyce nie ma natÅ‚oku, technologia zaÅ› zyskuje zmysÅ‚owy wymiar.
BuchajÄ…ce dymem kominy berliÅ„skich fabryk i stukot kół kolejki SBahn w połączeniu z miarowym pulsem utworów tworzÄ… melancholijny pejzaż. Industrialna sceneria i grana dla tÅ‚umów muzyka elektroniczna nie potÄ™gujÄ… samotnoÅ›ci, przeciwnie: stajÄ… siÄ™ towarzyszami Ickarusa, sprzymierzeÅ„cami w chorobie. Ickara drÄ™czy bezsenność, o Berlinie można powiedzieć to samo: kamera Å›ledzi didżeja podczas jego nocnych maratonów. Najpierw stoi za adapterami, koÅ‚yszÄ…c siÄ™ w takt serwowanej publicznoÅ›ci muzyki, ciemne okulary chroniÄ… go przed bÅ‚yskiem stroboskopów. WciÄ…gane nad spÅ‚uczkÄ… obskurnego klozetu kokaina, ketamina i amfetamina majÄ… to samo dziaÅ‚anie co szybki klubowy seks – odsuwajÄ… napiÄ™cie. Poranek nad SprewÄ…, w jednym z kultowych plażowych barów, może siÄ™ przeciÄ…gnąć do popoÅ‚udnia. Miasto opanowane przez mÅ‚odych – studentów i artystów – pracuje na trzy zmiany: produkcja zabawy i zapomnienia nie ustaje.
W "Berlin Calling" Hannesa Stöhra ważniejsze niż hołd dla miasta i dźwięków jest jednak cierpienie Ickarusa. Lekarka przyjmująca go na oddział psychiatryczny recytuje listę twórców i środków, od których byli uzależnieni. Młody didżej jest współczesnym wcieleniem artysty zmagającego się z bólem, szaleńca o niezwykłym statusie: dręczonego nie tylko schizofrenią, ale i nieustanną potrzebą tworzenia.
Didżej gra didżeja
Jego szaleństwo nie jest w połowie tak spektakularne jak upamiętniony przez kino ekscentryzm ToulouseLautreca czy gniewne wybuchy Picassa, dramat Ickarusa łatwo wziąć za pospolite bolączki ćpuna, który niszczy związek, demoluje mieszkanie i baluje do rana.
Reżyser zawiesiÅ‚ swojÄ… opowieść pomiÄ™dzy kultowym obrazem "Trainspotting", odzwierciedlajÄ…cym narkotyczne podróże, a nawiÄ…zaniami do "Lotu nad kukuÅ‚czym gniazdem". W "Berlin Calling" obłęd przybiera współczesnÄ…, codziennÄ… formÄ™ – zwykÅ‚e dżinsy i modnÄ… sportowÄ… bluzÄ™.
Odtwórca roli Ickarusa Paul Kalkbrenner jest też twórcÄ… Å›cieżki muzycznej, a w prawdziwym życiu – didżejem. To jego pierwsza rola filmowa – autentyczna i niepozorna: kto by pomyÅ›laÅ‚, że rytmicznie kiwajÄ…ca siÄ™ gÅ‚owa i oczy utkwione w ekranie komputera, to najnowsze wydanie twórczej mÄ™ki.
Film jest atrakcjÄ… dla nielicznych, jak minimal techno – pozbawiony fajerwerków, powoli nabiera tempa, a jeden dodatkowy dźwiÄ™k ma moc wielkiego wydarzenia.
Rzeczpospolita
'
'linki widoczne tylko dla zalogowanych u¿ytkowników
bardzo pozytywny wydźwięk ma ten artykuł...jestem mile zaskoczony smile
Offline
Powered by PunBB.org
© Copyright 2002–2005 Rickard Andersson
Modifications for GSz © Copyright 2005–2008 YonasH